108

Trochę o biznesie


 

Na stronie tej znajdują się wycinki z książki Wandy Prątnickiej 
"Opętani przez duchy - Egzorcyzmy w XXI stuleciu" 

  

O biznesie napisano wiele książek, żadna z nich jednak nie ukazuje wpływu, jaki wywierają na niego duchy. Wielu z was zacznie się zastanawiać, co duchy mogą mieć wspólnego ze współczesną firmą? Mają i to więcej, niż się niejednemu wydaje. W rozdziale o nawiedzonych domach opowiem o sytuacjach, w których duch tak bardzo wiązał się ze swoim majątkiem, że po śmierci ani myślał go zostawić. Podobnie przedstawia się sprawa z duchami, które za życia prowadziły jakiś interes. Nie ma większego znaczenia, czy był to jednoosobowy warsztacik, czy wielka firma. Jeżeli człowiek silnie związał się ze swoim finansowym przedsięwzięciem i poświęcił mu całe swoje życie, to po śmierci najprawdopodobniej nie będzie chciał z niego zrezygnować. A oto przykład. 


W małym zabytkowym miasteczku na starym rynku przy ratuszu stała jedyna w mieście restauracja. Miasto znajdowało się na skrzyżowaniu szlaków i było odwiedzane przez bardzo wiele osób. Jedzenie było tu wyśmienite i ludzie ściągali tłumnie nawet z sąsiednich miasteczek. Nikomu nie przeszkadzały odrapane ściany, stare chyboczące się stoły, czy zdezelowane krzesła. Właścicielem restauracji był staruszek i wielu przedsiębiorców czekało na chwilę, kiedy będą mogli przejąć tę, jak mawiano w mieście, perełkę. Kiedy umarł, władze miasta sprzedały ją temu, kto zaoferował najwyższą zapłatę. Nowi właściciele wyremontowali ją, stylowo zaaranżowali tak, że pięknie współgrała z otaczającymi ją zabytkami. Zatrudnili kucharzy i czekali na pierwszych klientów. Ludzie przychodzili, oglądali, podziwiali, ale nie było chętnych, którzy by coś zamawiali. W następnych dniach było tak samo. Dawano ogłoszenia o otwarciu, stawiano szyldy i nic. Samochody przejeżdżały nie zatrzymując się, a przechodnie omijali restaurację wielkim kołem. Czasami zjawiał się jakiś zabłąkany klient, ale nowi właściciele nie po to się wykosztowali, żeby restauracja świeciła pustkami. Gdy się do mnie zgłosili, byli na skraju bankructwa. W pierwszych słowach spytali o rzuconą przez konkurentów klątwę lub działanie czarnej magii. Nie mieściło im się w głowie, żeby w tak ruchliwym miejscu nikt się nie zatrzymywał i nie chciał czegoś zjeść. Sprawdziłam, ale nie potwierdziłam ich podejrzeń. Gdy zaczęłam się bliżej przyglądać (oczywiście jak zwykle na odległość) zobaczyłam, że restauracja jest bardzo zatłoczona. Jest tam gwarno i tłoczno, wprost palca nie można wcisnąć. Dopiero po chwili zrozumiałam, że stary właściciel nadal ją prowadzi, a tłok tworzą duchy. Żaden wrażliwy człowiek nie był tam w stanie dłużej wytrzymać. Klienci czuli się po prostu nieswojo i postanawiali więcej nie wracać. W barach z alkoholem zdarza się to nagminnie, ale pijani ludzie tego nie czują. Poradziłam, żeby rozejrzeli się za nowym miejscem, bo to, które mają niestety jest dość skutecznie zajęte. Skoro jest to jedyna restauracja - argumentowałam - to w innym miejscu na pewno znajdą się chętni, żeby do niej przyjść. Właściciele uparli się jednak przy swoim i postanowili, że będą czekać, aż coś się zmieni. Minęło dobrych parę lat a oni schorowani, zgorzkniali, bez grosza przy duszy czekali, aż komornik przyjdzie i ich wyeksmituje. Długi bowiem dawno temu zjadły ich finanse. Dziś mają pretensje do Boga i do siebie, że nie posłuchali rady, kiedy jeszcze był na to odpowiedni czas.


Nie jest to odosobniony przypadek. W podobnej kwestii zgłaszali się do mnie szefowie różnych zakładów - fotograf, optyk, cukiernik itd. Każdy z nich pochodził oczywiście z innego miasta, tylko sytuacja powtarzała się, podobnie jak w powyższej historii. Zwróciła się do mnie kobieta, która prowadziła zakład optyczny na bardzo ruchliwej ulicy w dużym mieście. Twierdziła, że ludzie przechodzą pod jej oknem zupełnie jakby jej zakładu nie zauważali. Sprawdziłam i zobaczyłam sytuację podobną do tej z restauracją. Opowiedziałam o jej losie. Przeraziła się, ale tylko dlatego, bo bardzo bała się duchów. Natychmiast zaczęła szukać miejsca równie atrakcyjnego jak to, które miała. Okazało się, że zwalnia się lokal w sąsiedniej kamienicy. Pytała, czy może się tam wprowadzić. Sprawdziłam i okazało się, że tak. Przeprowadzka nie stanowiła problemu i gdy tylko się z tym uporała, w jej sklepie zaczęli pojawiać się klienci. Jej salon, do tej pory zupełnie pusty, teraz funkcjonuje na pełnych obrotach, a przesunęła się z jego lokalizacją dosłownie o kilka metrów.