97

Choroby


 

Na stronie tej znajdują się wycinki z książki Wandy Prątnickiej 
"Opętani przez duchy - Egzorcyzmy w XXI stuleciu" 

 

Gdy człowiek umiera wskutek jakiejś choroby, to śmierć automatycznie go od niej nie uwalnia. Po śmierci choruje nadal, jak za życia. Umierając pozostawia wprawdzie ciało fizyczne w grobie, ale zabiera ze sobą wszystkie inne ciała, również to w którym zapisana jest jego choroba. Dopiero z chwilą przejścia na drugą stronę kurtyny śmierci poddawany jest uzdrowieniu. Ta, nazwijmy ją kwarantanna, trwa tak długo, jak wymaga tego stan człowieka. Jeżeli stan psychiczny wymaga dłuższego czasu, taki jest mu dany, aż do pełnego wyzdrowienia. Jest to traktowane indywidualnie, w zależności od potrzeby danej jednostki. Dzieje się tak tylko w przypadku, jeżeli przechodzimy na drugą stronę kurtyny śmierci. Jeżeli człowiek z jakichś przyczyn nie decyduje się przejść do Światła, pozostaje w świecie duchów z wszystkimi psychicznymi i fizycznymi dolegliwościami. Choroba, będąca przyczyną zgonu, jak za życia nadal w nim istnieje. Będzie tak długo mu doskwierała, jak długo będzie egzystował po tej stronie kurtyny śmierci. Gdyby przeszedł do Światła uleczono by go, pozostając choruje nadal.

Gdy umiera nasz ukochany bliski, który długo i ciężko chorował, jest nam niezmiernie żal. Chcielibyśmy, żeby został z nami jak najdłużej. Obawiamy się, że możemy go nigdy więcej nie zobaczyć. Wprawdzie nie jest to prawda, ale w takiej chwili nie bardzo chcemy o tym wiedzieć, ani pamiętać. W końcu nadchodzi chwila jego śmierci. Jest nam bardzo źle, nasze serce krwawi z rozpaczy i często nie jesteśmy w stanie go od siebie puścić. Niejednokrotnie zdarza się, że chcielibyśmy umrzeć razem z ukochaną osobą. W takiej chwili jesteśmy obolali i na wszystko obojętni, nie mamy zdrowego oglądu rzeczy i instynktu samozachowawczego. Jest to bardzo istotna chwila, stanowiąca o dalszych losach odchodzącej duszy i nas samych. Dlaczego? Składa się na to kilka powodów. Jednym z nich jest fakt, że kurczowo się tej duszy trzymamy, nie chcemy jej puścić, a ona nie mogąc się uwolnić i odejść, będzie zmuszona pozostać.(...)

Wielu nie miałoby nic przeciwko temu, żeby bliski zmarły w nich wniknął. W pierwszej chwili są szczęśliwi, czują obecność zmarłego, rozmawiają z nim, chcą go przy sobie zatrzymać jak najdłużej.(...)

Kiedy duch wniknie w nas lub kogoś z domowników, jest to w pierwszym momencie prawie niezauważalne. Może trochę zmienić się nasz charakter, ale ponieważ ciągle myślimy o zmarłym wcale tego nie zauważamy. Prędzej otoczenie może spostrzec, że się zmieniliśmy, że coś jest z nami nie tak. My zauważymy to na samym końcu, o ile w ogóle przyjdzie nam to do głowy. Nawet gdyby wszyscy wokoło nam o tym mówili, to będziemy zaprzeczać a duch nam w tym pomoże. Tak naprawdę to on będzie zaprzeczał, poddawał w wątpliwość to co mówią inni. Odbywa się to tylko w naszej psychice. Z czasem będziemy coraz bardziej wątpili w to, co powiedzą inni. Co zresztą mogą nam powiedzieć najbliżsi? Że jest w nas np. nasz zmarły dziadek? On wie, że żyje nadal, chociażby naszym życiem, więc musi wszystkiemu zaprzeczyć. Nie jest to kwestia złośliwości ducha, chociaż i tak się zdarza, lecz spojrzenie na sprawę z dwóch różnych punktów widzenia. Dla nas duch nie żyje, co dla niego oczywiście jest nieprawdą. Dlatego też będzie usilnie zaprzeczał. 

Przejawy charakteru ducha mogą zostać zatuszowane, ale jeżeli przed śmiercią chorował na jakąś chorobę, u nas zaczną pojawiać się podobne symptomy. Lekarze często nazywają taką przypadłość skłonnościami rodzinnymi, czy dziedzicznością. Choroby te dlatego uważane są za rodzinne, bo na serce chorowała załóżmy babcia a po śmierci nie odeszła na tamtą stronę i wniknęła w swoją córkę. Ta bardzo chętnie przyjęła matkę, przez co sama zaczęła chorować na serce i szybko umarła. Teraz z kolei syn zachorował na serce. Jeżeli będziemy patrzyli na ten łańcuch zdarzeń z punktu widzenia medycyny tradycyjnej, może nas zadowolić wytłumaczenie, że to choroba dziedziczna. Jeżeli jednak przyjrzymy się sprawie dokładniej, dostrzeżemy że wcale dziedziczną nie jest. Rodzaj choroby nie ma tu oczywiście znaczenia.(...)

Jeden z braci bliźniaków zachorował na raka. Był to młody, nadzwyczaj przystojny mężczyzna, serce się krajało patrzeć, jak w szybkim tempie umiera. Choroba trwała niecałe pół roku. Wiosną został powołany do wojskowej kompanii reprezentacyjnej, a przed świętami Bożego Narodzenia już nie żył. Idąc do wojska przeszedł badania, które wykazały, że był całkowicie zdrowy. Kiedy zwrócono się do mnie o pomoc, był już po kilku operacjach, znajdował się w ostatnim stadium choroby. Odkryłam, że jej powodem był duch wujka, który nie tak dawno też umarł na raka. Chłopak wyśmiał moją diagnozę, uznał ją za brednie. Sądził, że wujek za życia tak bardzo go lubił, że po śmierci krzywdy by mu nie zrobił. Żadne argumenty nie były w stanie go przekonać. Dla mnie jego postawa była dość zrozumiała, nieraz spotykałam się ze strony klientów z tak silnym sprzeciwem. Rodzina jednak szukała we mnie oparcia i ponawiała prośbę o pomoc, tym bardziej, że za każdym razem kiedy odprowadzałam wujka, stan zdrowia klienta poprawiał się w radykalny sposób. Zauważali to też lekarze w szpitalu i dziwili się skąd brały się w nim takie zmiany? - raz zdrowie, raz choroba. Pewnie dałoby się chłopca uratować, gdyby i on tego pragnął. Nie znaczy to, że pragnął śmierci. Chciał żyć, ale w tej trudnej dla niego sytuacji szukał bezpieczeństwa nie tam, gdzie trzeba. Zamiast oddać się w ręce Boga, oddał się w ręce ducha wujka. Gdy odprowadzałam wujka, on na powrót go do siebie ściągał. Nie potrafił uwierzyć w życie, w wyzdrowienie i zawsze, gdy ból się nasilał na cały głos wołał: "Wujku pomóż!". Rodzina, która siedziała przy nim dzień i noc, próbowała go od tego powstrzymać. W różny sposób przekonywali go, żeby tego nie robił. Brat bliźniak najszybciej z całej rodziny zrozumiał, o co w tym wszystkim chodzi i najbardziej zaangażował się w pomoc bratu. Niestety chłopca nie udało się uratować. Umarł. 

W bardzo krótkim czasie po śmierci zauważono nowotwór u drugiego z bliźniaków. Ten nabrał jednakże doświadczenia podczas choroby brata i natychmiast zwrócił się do mnie o pomoc. Po dokładnym sprawdzeniu okazało się, że wniknął w niego dopiero co zmarły brat a razem z nim wujek. Mimo, że bardzo cierpiał i tęsknił po śmierci brata, nie spieszno mu było na tamten świat. Bardzo chciał żyć i posłusznie robił wszystko, o co prosiłam. Nie tylko nie przeszkadzał, ale sam przekonywał duchy, żeby od niego odeszły i zostawiły go w spokoju. One jednak uparcie chciały go zabrać do swego świata. Wyraźnie było widać, kiedy duchy odchodziły a kiedy wracały, bo guz, tak jak u brata bliźniaka, raz się pojawiał a po odprowadzeniu duchów szybko znikał. Taki stan trwał kilka tygodni, duchy coraz rzadziej wracały, aż pewnego dnia nie wróciły w ogóle. Mimo, że była to ta sama choroba brat nie poszedł w ślady zmarłego. Chociaż lekarze bardzo nalegali, nie przechodził operacji i naświetleń, pomimo, że jego choroba rozwijała się równie szybko jak u brata. Przeciwstawił się duchom i wygrał, bo wiedział, że jego problemem jest nawiedzeniem przez chore duchy. Nie znaczy to, że nie kochał brata czy wujka. Bardzo ich kochał, ale nie chciał w tak młodym wieku umierać. Poza tym zdawał sobie sprawę, że najprawdopodobniej byłby powodem choroby a nawet śmierci następnej żyjącej osoby. Zwyciężył nie tylko dla siebie, chociaż to on był najważniejszy, ale również dla rodziny i nawiedzających go duchów.

Gdyby nie udało się uratować drugiego brata, uznano by i ten przypadek choroby jako dziedziczny i z niepokojem zastanawiano się, kto będzie następną ofiarą. W swojej praktyce miałam wiele przypadków podważających teorię chorób dziedzicznych. To, że choroba atakuje kilku członków rodziny nie musi oznaczać, że jest chorobą dziedziczną. Po odprowadzeniu duchów może odejść raz na zawsze. Nie chcę jednak dawać złudnej nadziei tam, gdzie jej dać nie można i dlatego mówię całkiem jasno, że nie każda choroba jest spowodowana przez duchy. Bywa i tak, że odprowadzi się wszystkie duchy nawiedzające rodzinę, a choroba nadal atakuje. Chory i jego rodzina mogą poczuć się rozczarowani. Należy jednak wziąć pod uwagę, że chory i tak jest w dużo lepszej sytuacji niż poprzednio. Jest wolny od duchów, ma więc dużo więcej energii do zwalczania choroby. Przedtem wyglądało to tak, że chory walczył z chorobą, dźwigając jednocześnie na sobie jednego lub kilkoro duchów, którzy bez przerwy czerpali z niego energię. Teraz wprawdzie walczy nadal z chorobą, ale jest wolny od dodatkowego ciężaru. (...)

Gdy jesteśmy całkowicie zdrowi, duchy nie mają do nas dostępu, gdy jednak pozwolimy wniknąć choćby jednemu, to następne mają już otwartą drogę. Może ich być mnóstwo. Wspominałam, że gdy duch za życia na coś chorował, to teraz opętany przez niego człowiek będzie chorował na to samo. W ten sposób w jednym człowieku może zagnieździć się wiele chorób. Jedne duchy mogą być silniejsze od drugich, tak jak to bywa z ludźmi za życia. Gdy duch przejmuje kontrolę nad ciałem człowieka, razem z tą dominacją objawia się też choroba. Może być tak, że wewnątrz człowieka toczy się nieustanna walka o to, kto ma rządzić jego ciałem. W takiej sytuacji raz jeden duch jest u władzy, a raz inny. Człowiek może nie zdawać sobie z tego sprawy, ale otoczenie zazwyczaj zauważa, że ten sam osobnik raz jest milczkiem, a raz wesołkiem, by innym razem wpaść w gniew. Mówimy, że taki człowiek ma zmienne nastroje. Gdy zdarzają się nam one często lub nie umiemy nad nimi zapanować, to jest to powodem, dla którego warto zastanowić się, czy nie opętały nas duchy.(...)